31.5.10

they shook me all night long.

(aka AC/DC, alright!)

całkowitym rzutem na taśmę trafiłam na czwartkowy koncert AC/DC na warszawskim, oraz mi pobliskim, lotnisku Bemowo.
z początku znajdowałam ową pobliskość nieco rozczarowującą, gdyż od małego kojarzyłam wyprawy na koncerty z... no właśnie, wyprawami. plany podróży, pociągi, zwalniałam się z lekcji, szykowałam legitymację, wybywałam z domu pięć godzin przed godziną W, zastanawiałam się czy zdążę, zdążałam, nie zdążałam, cała eskapada to była. a tu? dwa przystanki autobusem, dziesięć minut pieszo i jestem.

także ten. koncert na ósmą, wyszłam z domu po siódmej. a mogłam spokojnie wyjść o tej ósmej, bo się pragnęłam spóźnić na support. bo wiecie, grał Dżem. a ja Dżemu szczerze nie znoszę. i się nie udało, w sensie zdążyłam.
gdy docierałam do swojej trybuny, to zawodzili O Victorio, moja Victorio. no kanał kompletny. zresztą nie byłam jedyna - mimo, że garstka fanów przybyła na harleyach, wszyscy w skórach, długie włosy, potencjalny target Dżemu, to nie zrobiły chłopaki furory. obyło się bez bisów, a ja siedziałam znużona i marzłam.
yhy, marzłam. już na supporcie, co kiepsko wróżyło.

szczęśliwie jakoś wpół do dziewiątej Dżem był łaskaw się zmyć, pozostawiając nas z jakimś jazzem płynącym z głośników.
jeśli idzie o wiek publiki to pełne spectrum: od trzynastoletnich niedobitków, przez trzydziestolatków, po - oczywiście - rówieśników samego AC/DC.

koło dziewiątej doczekaliśmy się. my, czyli ja i:
Fotosik darmowy hosting obrazków oni, Fotosik darmowy hosting obrazków oni oraz Fotosik darmowy hosting obrazków oni.

wbrew zasłyszanym - no, zaczytanym - plotkom, żaden pociąg na scenę nie wjechał. pojawił się, owszem, na telebimach, wraz z całą animacją.

trzeba w tym miejscu wtrącić, iż ja AC/DC kojarzę. znałam dwa utwory na krzyż, słyszałam o nich oczywiście mnóstwo, wielu moich znajomych zna, lubi, niektórzy nawet bardzo. dla mnie raczej stanowili pojęcie. stąd ten rzut na taśmę wspomniany we wstępie. nie mówię tego, by rozzłościć tych, których nie było. chodzi mi o oddanie skali uderzenia, z jakim się spotkałam.
dla wiernych fanów z pewnością poziom czadu, mocy, powera, energii, itp. jaki niosą za sobą te cztery litery to norma. dla mnie... cóż. czy wystarczy jak powiem, że kompletnie nie było mi zimno, a wręcz się spociłam jak mysz? :)

zresztą, nawet rzesze fanów młodocianych, które stały mi na plecach oraz machały flagą przed nosem, były pod ogromnym wrażeniem, któremu upust dawały czy to entuzjastycznym darciem się - które przeszkadza mi tylko podczas słuchania dokonanych nagrań - czy to komentarzami w stylu "stary, ja nie wiem co powiedzieć, ja normalnie jestem kurwa w szoku". no, ja też byłam. whoa!

Angusowe solówki, którymi się popisywał przy każdym utworze, zwalały moje uszy z nóg. biorę oczywiście poprawkę na to, że mnie solówki gitarowe biorą ogółem i że dawno - eee... ostatnio rok temu, na NINie? - nie byłam na koncercie i że byłam głodna riffów, jak cholera ale to było coś więcej.
i jego energia, heh. lat ma 55, a miota się, skacze, rzuca, biega, nie zabrakło słynnego już duck-walku. wulkan dla ucha i dla oka. [tu próbka jego możliwości]

Angus był, rzecz jasna, niekwestionowaną gwiazdą wieczoru. Brian Johnson zapisał się w pamięci głównie tym, że po każdym utworze krzyczał alright! - stąd podtytuł notki całej. w pewnym momencie już go publiczność wyręczała w tym.
dzielnie starał się dotrzymywać tempa Angusowi, latał po scenie wzdłuż i wszerz, i choć dawał radę - tak, zwłaszcza, że ma 63 lata - charakterystycznym wokalem, to fani nie zawiedli i śpiewali z nim, z czasem go po prostu zagłuszając.

na dowód: Highway to Hell, wykonane na bis, które także było opatrzone solówką, ale takie już są brutalne prawa ograniczonego miejsca - albo solówka niezidentyfikowana, ale część podstawowa. a trzeba pamiętać, że w pewnym sensie robiłam za wysłannika, więc chciałam oddać całą atmosferę koncertu.

i tak oto koncert się skończył, koło 23. eksplozją sztucznych ogni.

nakręcona energią nabytą, podarowałam sobie próby łapania pojazdów. zresztą nie było sensu - zamknięto ulicę, cobyśmy mogli bezstresowo wracać zarówno chodnikami, jak i jezdnią oraz torami. obyło się chyba bez atrakcji, tj. mimo tłumu, szliśmy zgodnie. pomijając ludzi z plecakami o które parę razy przyszło mi się obić, oraz tych, którzy na zasadzie "wtem!" przypominali sobie, że właściwie to oni mieli wyjść na prawo/lewo i skręcali, przepychając się i tamując tych co za nimi. ludzie, huh?

miałam pewne obawy, czy nie popsuje to trochę wrażenia, że brałam udział w Czymś, skoro wracałam z Tego z buta. ale nie. na szczęście.

Fotosik darmowy hosting obrazków


a na koniec setlista. i tak, macie czego żałować.

1. Rock N’ Roll Train
2. Hell Ain’t a Bad Place to Be
3. Back in Black
4. Big Jack
5. Dirty Deeds Done Dirt Cheap
6. Shot Down in Flames
7. Thunderstruck
8. Black Ice
9. The Jack
10. Hells Bells
11. Shoot to Thrill
12. War Machine
13. High Voltage
14. You Shook Me All Night Long
15. T.N.T.
16. Whole Lotta Rosie
17. Let There Be Rock
18. Highway to Hell
19. For Those About to Rock (We Salute You)
darmowe liczniki statystyki