15.11.10

oda do słuchawek.

zanim cokolwiek powiem od siebie, zacytuję Xing'a:

Wprost uwielbiam słuchać muzykę na słuchawkach. Z dwóch powodów. Po pierwsze kocham słyszeć zwrotki w tle i takie dziwne niuanse. Ze zwrotkami mam na myśli to, że czasami wsłuchując się w piosenke z uwagą, słyszać dodatkowe zdania, wyrazy czy dźwięki. Np. jeśli ktoś śpiewa w formie monologu, wyjątkowo skupiając się można usłyszeć dogadania czy dopowiedzi kogoś do kogo to trafia. Nie mam teraz przykładu. Albo w Kalibrze 44 jest bardzo często zabawa kanałami i niektóre słowa słychać tylko na prawej słuchawce, a niektóre na lewej. Daje to takie niesamowite przestrzenne wrażenie, które kocham. Kocham też pojedyńcze słowa i zabawy z nimi. Np. w piosence Sistars "Spadaj" (zacząłem słuchać Sistars i Paresłów), w nieocenzurowanej wersji, po dialogu faceta jest "i chuj mnie obchodzi blablabla. [ok.1:15s]". Słowo "chuj" jest tak magicznie ociężałe, tak przenikliwie niepasujące, tak ciężkie że słucham tego słowa z taką niekłamaną przyjemnością że o to zakrawa o psychoze. Drugą rzeczą, jest oddech. Już usłyszałem, że jestem chory, ale wdech przed zwrotką, czy wydech po zwrotce przyprawia mnie o drżenie. Lubię mieć wrażenie, że piosenka jest zaśpiewana na raz, bez montażu. Słyszenie oddechu piosenkarza daje mi tego złudzenie, czuje że jest człowiekiem, że jest bliżej mnie. Chore co?

- pewnie się nie obrazi, gdyż sam to opublikował. idealnie oddał w czym rzecz.

możecie sobie zamiast Kalibra podstawić the Knife, zamiast chuja w Sistars wstawcie instead z ♫Summer's Gone Placebo i macie wypisz, wymaluj - mnie. nawiasem mówiąc - nawet nie wiecie jaka to frajda, gdy Twój przyjaciel niejako utwierdza Cię w przekonaniu, że słusznie nazywasz go przyjacielem właśnie takimi cytatami, pod którymi możesz się podpisać. tym bardziej, że nie jest to jakiś banał.

różnie bywało. kiedyś słuchawki były dla mnie synonimem męczarni w imię kultury: muszę cicho na słuchawkach, żeby nie przeszkadzać innym napieprzaniem z głośników. dlatego raczej nie korzystałam. zaciskałam zęby i sobie obiecywałam, że jak tylko będę mogła to basami rozwalę kilka ścian.
bo ja muszę głośno, muszę czuć muzykę w sobie, w środku, jak się trzęsie od natężenia to idealnie.

i wtedy! zauważyłam, że właśnie słuchawki są w stanie mi to zapewnić. dźwięk nie rozprzestrzenia się po pomieszczeniu, tylko trafia wprost do ucha, do ciała, do krwi, do mózgu. czyli... tam gdzie powinien. i słuchałam z kolei tylko na słuchawkach, nawet jak mogłam bez.

gdy byłam w Niemczech i moi wykonywali piosenkę, w której akurat nie brałam udziału to wychodziłam na papierosa. na szyi miałam obowiązkowo telefon i nie dlatego, że ja taka gaduła tylko miał odtwarzacz mp3. celowo kupiłam model reklamowany jako bardziej walkman niż telefon. i wtedy usłyszałam: ♫Girls' Night Out i ♫Forest Families, pierwszy raz na słuchawkach. bezkonkurencyjne przeżycia. w przypadku pierwszej uaktywniły się zabawy kanałami oraz smaczki, które giną podczas słuchania na ogólnym a druga zabrała mnie w podróż, taką senną, rozmytą, z mgłą i w ogóle. bardzo bolesne było przywołanie mnie do porządku, bo właśnie chcieli śpiewać to, gdzie miałam zwrotkę.

moje pierwsze słuchawki były pomarańczowe, z taką gąbką i opaską. nie lubiłam ich strasznie, głównie za to, że były pomarańczowe a poza tym głupio mi było, że je widać. dlatego byłam przeszczęśliwa, gdy do gry włączył się model douszny. kupiłam czarne, tak, żeby nikt nie widział. faktycznie nikt nie widział, zwłaszcza starsze panie w autobusach i na przystankach, które uznawały mnie za chama-prymitywa bo nie odpowiadałam na ich pytania. szybko się jednak okazało, że mam coś nie halo z uszami i to nie laryngologicznie tylko eee... anatomicznie? słuchawki albo wypadały albo, gdy udało mi się je wreszcie zainstalować, powodowały szybko ból uszu. i wtedy pojechałam do Madrytu, do kuzynki.
to, że to Madryt nie ma kompletnie znaczenia - ma znaczenie, że byłam u kuzynki w pokoju i podczas jej nieobecności wypatrzyłam słuchawki, chyba, dla sportowców. coś w tym guście. i to było to! słuchawka właściwa jest w nich ruchoma, co pozwala mi na umiejscowienie jej w uchu w sposób właściwy a zauszniki sprawiają, że trzyma się ta moja kompozycja i nie muszę już trwać jak kamień, byle nie wyleciały.

ponieważ ceny w Madrycie są wiadome to odczekałam do powrotu. niestety, T. pojechał do jakiegoś Media Marktu i podczas kupowania głośników do komputera - które obecnie mi się dostały - kupił mi słuchawki. Sennheisera, cholera (ależ rym). douszne. jestem dobrym człowiekiem i jak widzę, że ktoś się postarał - T. się postarał; Sennheiser drogi a my nie mieliśmy kroci - to i ja się staram, więc męczyłam się z bolącymi uszami i nie pisnęłam, że wolałabym inne. odczekałam aż będę miała wolne pieniądze i kupiłam taniego (w porównaniu z S.) Panasonica, sportowe. sprawdzają się genialnie. Sennheiser leży w szufladzie.
niestety (?) są szaro-niebieskie więc nie dość, że widać to jeszcze gdy je zakładam to wyglądam jak agent FBI czy inna pani z infolinii.

umieściłam znak zapytania przy niestety, bo jakiś czas temu ktoś mi dał czegoś posłuchać na takich wielkich słuchawach. audiofilskich, ą i ę. i się absolutnie zakochałam. w słuchawkach, nie we właścicielu. to uczucie chwytu ucha, dzięki czemu czujesz się jak w dźwiękowym kasku... rewelacja. no i głośnik większy - o wiele lepszy efekt. no a wiadomo - te wielkie widać. chyba nawet na tym polega lans, że widać.
jak już mi się skończą koncerty, na które muszę czy musiałam pokupować bilety, to sobie sprawię takie słuchawki. nie dla lansu, dla obłędnego wrażenia. idziesz i jesteś muzyką. czujesz ją wszędzie, zamykasz oczy - nie jak idziesz, bo się wpierdolisz pod samochód - i ją widzisz. odrębna kraina, szaleństwo, raj.

ta cała notka powstała dlatego, że właśnie jest przed szóstą, ciemno, świat śpi a ja, wraz z moim sportowym modelem i ♫IAMX-em, podróżuję. i akurat tej nocy nie idzie o tekst a o te wkręcone między zwoje, klawisze.

może kiedyś stworzę listę do słuchania tylko na słuchawkach.
darmowe liczniki statystyki