19.9.09

BATTLE FOR THE SUN, Placebo, 2009

darmowy hosting obrazków Nie wnikam na czym tak naprawdę skończyła się Metallica, wiem natomiast, iż Placebo skończyło się na Sleeping With Ghosts. I to w bardzo ładnym stylu się skończyło, można nawet zaryzykować, że w stylu ważnym. Potem trochę im się pigułki posypały, miało się wrażenie. Ale jak to Meds różnorakie mają w zwyczaju, mogą podziałać na różne stany. Podziałały na mnie swego czasu, teraz jestem wdzięczna acz nadal będę z przekąsem przyznawać, że to ci sami, którzy nagrali Black Market Music.

Battle for the Sun jednak nie powinno już się ukazywać pod Placebowym szyldem. Wstyd. Odstąpić muszę od zasady zajmowania się każdym utworem z osobna, bo cały album leci na jedno kopyto, pełne częstochowskich - jaki jest odpowiednik dla tworu anglojęzycznego? - rymów, wyświechtanych metafor...

I teoretycznie mogłabym na tym zakończyć. Taka wszystko mówiąca notka,zamiast pełnowartościowej recenzji. Ale pamiętam o ślepo zauroczonych Brianem, uduchowionych nastolatkach i emo tandetnych gościach, którzy wezmą te wszystkie zawarte na Battle for the Sun brednie, za dobrą monetę, więc oto konkrety.

Ashtray Heart takie na przykład. Już motyw popielniczki chłopak wykorzystał, w This Picture. I nie było żadnego chórku, jak tu, który bawi mnie o tyle, iż łudząco przypomina skandowanie słów Mniej Niż Zero, Mniej Niż Zero!

Dalej mamy osławione przez różne stacje, tytułowe Battle for the Sun. Bardzo łatwo nauczyć się tekstu, nie czytając go ani razu. Powtarzamy tylko pierwsze i ostatnie słowo wersu - najpierw trzy razy, potem cztery, potem pięć... Cholera może strzelić. No i refren - Dream brother, my killer, my lover. Typowe dla Briana pomieszanie z poplątaniem. Chwyt quasi inteligentów, którzy bredzą niemożliwie i okraszają wszystko kontrastem i gamą (uwaga!) trudnych słów. W pokręconych buntownikach zakochują się piętnastki. Zespoły dla piętnastek są.. i tu sobie proszę samemu odpowiedzieć, jakie.

For What It's Worth. Czyli motyw - wszystko potraciłem, nie mam kumpli (bo jestem taki odpychający, wypisz wymaluj bohater Every Me, Every You) ani kobiety, wszystko jest przeciwko, więc jaki to ma wszystko sens. Oczywiście, brak tu jakiejś samokrytyki, chęci zmiany własnej osoby, bo trzeba być ofiarą fatum, czy złego boga. Rytm jest tu skandalicznie, jak na rockowe, brudne zespoły, równy. Piosenczyna. Jakaż odmiana po Placebo czy wspomnianym Black Market Music.

Devil in the Details nurtuje podobieństwem do Broken Promise, choć tym razem nikt tu Briana nie wspiera (na Meds robił to Michael Stipe z REM). Za to Bright Lights irytuje tym dwugłosem, za cienkimi sekcjami klawiszy i tandetnym tekstem - No one can take it away from me, no one can take it apart, cośtam, cause the heart that hurts, it's the heart that works. Co za rym, brawo panie Bronku. Speak in Tongues sobie odpuszczę, bo jest nudne choć tylko nudne, więc może to i plus?

Właściwie należy się wyznanie - od czwartego utworu (z trzynastu) mam cichą nadzieję i miałam ją już przy pierwszym odsłuchaniu, iż każda kolejna piosenka jest tą ostatnią. Nie jestem pewna, czy właśnie taki cel przyświęcał chłopakom.
Jest jeden silniejszy element - The Never-Ending Why. Od początku do końca trzyma poziom, zaskakuje dobrym intrem, chwytliwym refrenem i tylko jednym rażącym wersem. Naprawdę partia gitary stanowi mocny akcent. Czyli mamy jedną dobrą piosenkę. Na osiem.
Julien budzi nadzieję na jakiś Carbon Kid (nagrany z Alpine Stars) czy Metric System (to ten z Trash Palace), ale tylko melodycznie. Zresztą pod koniec się zabełtuje i tak.

Nie mam siły, do Kings of Medicine już nie dotrę. Zresztą, z tego co pamiętam, to nic tam nie było już wartego wspomnienia. Taki typowy schyłek albumu, na wielu kiepskich płytach spotykany.

Beznadzieja. Jeśli tak ma wyglądać bitwa o Słońce, to przygotujmy się na kolejne Lata Ciemne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

darmowe liczniki statystyki