6.9.09

BREAK-UP, Pete Yorn & Scarlett Johansson, 2009

Scarlett wydaje płytę! Druga Pierwsza płyta w dorobku aktorki!

Wtrąciłam pierwsza, gdyż faktycznie powstała wcześniej od pierwszej wydanej produkcji Scarlett. Nadto, podobnie jak poprzedniczka, nie jest wyłącznie jej.

Pete'a Yorne'a nie znałam wcześniej, jednak źródła donoszą, iż zasłynął kompozycją ości do Ja, Irena i ja, jak również udostępnianiem poszczególnych utworów by soundtrackowały inne filmy oraz seriale. Z tego co słyszę na opisywanej płycie jest on typową indie-popierdółką.

Tak, wbrew sporym pokładom sympatii dla Arctic Monkeys, the Kooks czy Franz Ferdinand, potrafię powiedzieć o indie-popierdółce, że nią jest.

Nie wiem, czy zechce mi się poświęcić całą notkę na ocenę debiutu Scarlett, bo nie wzbudziła emocji wartych zapełnienia kilku akapitów, ale w skrócie - marne to było. Jeśli idzie o jej udział w przedsięwzięciu.
Cenię Toma Waitsa, więc nie narzekam na dobór utworów do przerobienia ale sposób poprowadzenia jej wokalizy, ergo miauczenia gdzieś w backgroundzie, nie rokował najlepiej.

Ogólnie rzecz osadza się na postawie I don't get this Scarlett Johansson thing ale musiałam zdobyć argument do dyskusji i ściągnęłam Break-Up.

Wow. Jeśli ona tak śpiewała w 2006, to w tył zwrot Kochana i trzymaj się tego, bo wreszcie słychać, że a)masz głos, b)bardzo fajną barwą dotknięty. Taką nosową, lubię takie.
Może krytycy, nieprzychylni wobec Anywhere I Lay My Head, teraz się ożywią i ją zachęcą do dawania głosu.

Wrażenie wow spotęgował fakt, iż otwierający płytę Relator to wesoła, stylowa pioseneczka, która wkręca i przywodzi na myśl lata 60-te. Nawiasem mówiąc koncepcja płyty była taka, by stworzyć album na miarę duetu Brigitte Bardot & Serge Gainsbourg - tak, to ci od the most sensual song evah, Je t'aime... moi non plus - i w skali neo im wyszło. Ach, ten pogłosik w stylu płyty wprost z patefonu. :)

Poza Relatorem znajduje się tam osiem innych piosenek, utrzymanych w podobnym klimacie. W Wear and Tear urzeka akustyczne intro wraz z wesołym refrenem, który dzięki specjalnemu efektowi, zdaje się być śpiewany przez więcej niż dwie osoby. Mało tu Scarlett, ale jak już się pojawia, to wpasowuje się w klimat bardzo dobrze.

Należy pamiętać co jest motywem przewodnim płyty - mianowicie zerwanie. Więc gdy Pete tam sobie radośnie podśpiewuje, a Scarlett zblazowanie rzuca zdankiem, to ma to swój charakter. Nie będę się bawić w transkrypcję tekstów, a taki to minus recenzji płyt, które wyciekły z sieci, póki co owa sieć o tekstach milczy.

I Don't Know What To Do przywodzi na myśl stary, amerykański pub. Nie powiem, że francuski, bo oczywiście we francuskich hermetycznych miejscówkach śpiewa się po francusku. Więc niestety, amerykański. I ten fortepian, i te ten podział na głosy... najpierw snop światła na Pete'a, potem na Scarlett, później scena rozbłyskuje. Fajnie, fajnie.

W Search Your Heart podoba mi się rytm, od początku perkusja fajnie podbija a partie Scarlett z niewymuszonymi podrasowaniami przeciągnięcia tego czy tamtego. No i wiecie, don't blame me for your trouble, bez kitu tego nie rób. Taka prywata.

I, i, i, ulubiony utwór na płycie to Blackie's Dead - tak, też zauważyłam że z każdym po kolei sympatyzuję - najlepiej dopracowany, poza Relatorem, ze sprawiedliwie podzielonymi zwrotkami, udziałami w refrenie, rytm sam nastraja do pstrykania sobie palcami, i tempo tego always feel the pressure from home, takie przyspieszone. Nie, tu brak prywat wbrew pozorom. I tak się ładnie ucina pod koniec.

Jak my już tak po kolei, to wysnuwam na podstawie Anywhere I Lay... i I am the Cosmos taki wniosek - nie idą Scarlett covery, no sorry. Na debiucie też polubiłam tylko utwór jej autorstwa.
Strasznie tu płynie, miauczy znowu i jakby mdlała przy tym mikrofonie. Ma mocny, fajny głos i to on się sprawdza a nie takie mdłe coś.

Co do Szamponu to przekonałam się też jakoś na końcu, nie za sprawą śpiewu tylko melodii. Wdzięczna. Ta gitara w refrenie zwłaszcza.

I ostatni wart uwagi, Clean. Za tekst. Bo jak to kiedyś powiedziano Rachel z Przyjaciół - związek potrzebuje zakończenia. Nie trzaśnięcia drzwiami, nie zabraniem rzeczy, gdy drugiego nie będzie w domu, nie kartki na poduszce. Ot, rozmowy. I want everything to be so clean.

W zasadzie boom na tę płytę w moim przypadku spowodowało odkrycie, iż Scarlett posiada głos. Że Break Up jest tak odmienne od popłuczyn po Waitsie i ma w sobie coś przyjemnego. Boże uchroń, żadna Płyta Roku, pewnie nawet nie Top 5, ale miłe zaskoczenie na pewno.

Coś co odwraca uwagę od tych wszystkich Wysp, reklam tego i tamtego czy rankingów na Najlepsze Cokolwiek w Hollywood.

Nie zostałam fanką Yorne'a, może z czasem sięgnę po coś z jego dorobku z ciekawości, jak wypada na płytach, które nie powstały, jak ta, w tydzień ale szału nie ma.
Nie potrafię zostać też fanką Johansson, bo przyszła i zaśpiewała, a to za mało. Choć zaśpiewała, jak mówiłam, fajnie.

I właściwie cała ta recenzja powstała, by wyjaśnić, dlaczego nazwiska Yorn i Johansson pojawiły się na moim lastowym profilu około 200-stu razy, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

darmowe liczniki statystyki