14.4.13

SHAKING THE HABITUAL, The Knife, 2013

Gdy przychodzi do rozmowy o różnicach między światem wirtualnym a rzeczywistym, na jeden z pierwszych planów wybija się kwestia muzyki i to nie tylko w skali upodobań, ale i stopnia znajomości. Oczywiście świetnie sobie zdaję sprawę z czego to wynika, że znajomych wirtualnych wybieram sobie sama a realnych to prędzej najmniejsze zło, niemniej te różnice są porażające nieraz w swoich rozmiarach.
I tak jeśli spytam kogokolwiek z Internetu o The Knife, to - poza kilkoma wyjątkami - wejdziemy w temat jak w masło, rozwiniemy kwestię płyt, utworów, powymieniamy się wrażeniami po odsłuchaniu ostatniego wydawnictwa, napomkniemy - bo i nie da się nie - o Fever Ray i będzie po sprawie. Jeśli jednak pójdę jutro i zagadnę, choćby tego kolegę, co go wychwalam pod niebiosa, bo wie kim są Garbage, Tenacious D i wszystkie inne, wiodące zespoły niedyskotekowe, to będę musiała się uciec do nieśmiertelnej reklamy z piłeczkami. Wcale się nie wyśmiewam, urodziwy to spot, Heartbeats Gonzaleza jak najbardziej miłe dla ucha, w tamtych czasach - w tych w sumie też - natrafienie na reklamę, która nie tylko nie była opatrzona głupkowatą pioseneczką a wręcz taką, która budzi zainteresowanie, to było coś, dlatego to nie o zło reklamy chodzi. Rzecz w tym, że oryginalna wersja się trochę jednak różni i muszę dokonywać całej operacji - najpierw przypomnieć komuś tę reklamę a potem no, to teraz w ogóle o niej zapomnij, bo to, co zaraz usłyszysz, ma się do niej nijak. I widzę to spojrzenie pt. o co Ci w takim razie chodzi, co mi zawracasz głowę jakąś reklamą sprzed x lat, skoro i tak mówisz, że... eee, to to jest TA piosenka??! Ano jest. Choćby i najbardziej kolorowe piłeczki przy niej bledną.


Dlatego już się nawet nie będę porywać na sprzedawanie im Shaking the Habitual, bo mnie całkiem od czci i wiary odżegnają. Bo to jest płyta dziwna, co tu dużo kryć. Nie zaskakująco dziwna, gdyż mając w pamięci dokonania wspomnianego (wspomnianej?) Fever Ray, to można się było spodziewać wycieczek w tę stronę, niemniej łatwo nie jest. Jeśli podejdzie się do dyskografii Knife dwutorowo i na jednym umieści The Knife, Deep Cuts i Silent Shout, by na drugim znalazł się soundtrack do Hannah med H i Tomorrow, in a Year, będący operą, to Shaking... wesprze osłabioną dwójkę.
Autor tego tekstu uskarża się na warstwę tekstową i chyba na tym polega jego błąd - tu nie o teksty, na boga, chodzi. Słucham tej płyty właśnie czwarty czy piąty raz, poprzednie odbywały się via słuchawki, dzięki czemu nic mnie nie rozpraszało a mimo to muszę się bardzo nagimnastykować, by usłyszeć jakikolwiek tekst. A co dopiero go zrozumieć, bo rodzeństwo po staremu - wykorzystuje głosy jak kolejny instrument, manipulując przy nim do granic możliwości. I tak się gimnastykuję i mi wszystko po drodze ucieka i się irytuję, bo nie słyszę, a jak już usłyszę, to nie rozumiem i wtedy idę szukać transkrypcji, co z kolei mnie wytrąca ze stanu skupienia na tym, co słyszę i wtedy rzeczywiście - płyta jest do dupy, bo jeszcze do tego wszystkiego w cholerę długa.
Albo mogę machnąć ręką na tekst, założyć że, niczym Tool, podają przepis lub czytają nazwy stacji metra i rozkoszować się dźwiękiem, czyli chyba tym, o co twórcom chodziło, bo by się raczej nie angażowali w dwudziestominutowe kolosy, gdyby mogli przedstawić treść w minutach pięciu. Kto wie, może zamknęliby się w 3:30 i wtedy puszczaliby ich w radiu?...

Zmuszona jestem się cofnąć do roku 200?, acz nie wcześniejszego niż 2006, bo wtedy wydane zostało Silent Shout, którego rzecz dotyczy. Zaopatrzyłam się w nią na fali tej przeklętej reklamy z piłeczkami, gdy wraz z koleżanką, chciałyśmy przyswoić sobie nagrania zespołu. Przesłuchałam dwa razy, wcale mi się nie spodobała i zostawiłam na dysku z lenistwa. Gdy po kilku miesiącach zebrałam się w sobie do porządków, włączyłam ją jeszcze raz, tak na wszelki wypadek, coby sumienie było czyste przy wyrzucaniu. I wpadłam po... uszy, no właśnie. Dlatego nauczona doświadczeniem, dałam Shaking... dojrzeć, słuchałam w tygodniu po raz dziennie, zauważając przy okazji, że w warunkach domowych się nie nadaje, bo tu co chwilę ktoś coś chce, ja muszę pauzować albo właśnie zostawiam w tle, wracam i już kompletnie do czego innego niż to, gdzie ją zostawiłam. A słuchana w systemie kompaktowym, za jednym zamachem, okazuje się być bardzo, tak naprawdę, spójna. W tym szaleństwie nieskoordynowanych dźwięków, przesterowanych wokali, eksperymentalnych sekwencji czy wręcz przeciwnie - pojedynczych, wyłamujących się z transu odgłosów, jest metoda. Póki co wszystkie serwisy z klipami wykazują się bolesnym ubóstwem na okoliczność tej płyty - cóż, oficjalnie ma wyjść dopiero za dwa tygodnie ;) - więc nic nikomu nie powie, że Without You My Life Would Be Boring przypomina mi Neon, że końcówka Raging Lung brzmi jak żywcem wyjęta spod rąk wielkiego Trenta, powiedzmy z okresu Greater Good a wspomniana dwudziestominutówka - Old Dreams Waiting To Be Realized - wcale nie brzmi na swoje 20 minut, tylko śmiało sobie wchodzi między wódkę a zakąskę, nie czyniąc żadnej szkody.

Płyta jednak dostępna w Sieci jest - co najmniej dzięki Deezerowi i Spotify, ale z każdym dniem przybywa stron oferujących darmowy odsłuch, nie wspominając pewnie o zagłębiu torrentowym.

Mówi się, nie wiem czemu, że to Płyta Roku. Nie wiem też, czemu ubolewa się nad tym, że Płytą Roku jednak się nie okazała. Tak naprawdę rok nawet na swoim półmetku nie jest, więc spokojnie, jeszcze sporo przed nami. A płyta jest zwyczajnie dobra. Co już i tak jest osiągnięciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

darmowe liczniki statystyki